Załączniki dotyczące bezpieczeństwa produktu zawierają informacje o opakowaniu produktu i mogą dostarczać kluczowych informacji dotyczących bezpieczeństwa konkretnego produktu
Schulz nigdy nie dotarł do „Paryża”, mimo że latem 1938 roku spędził w tym mieście ponad trzy tygodnie. Gdzie więc był między 31 lipca a 26 sierpnia tego roku, jeśli nie w Paryżu? Jednak tam. Schulzowi udało się wyjść poza rekomendacje paryskiego bedekera i nawiązać kontakt z artystami mieszkającymi i tworzącymi w „innym” Paryżu – Paryżu artystów. Spotkał się z Lillem, z Brzękowskim, prawdopodobnie też z Weingartem. Rozmawiał z marszandem Rotgém. Widział się z Aronsonem, z Baslerem, z Szalit, być może również z Marcoussisem. I to już koniec potwierdzonej paryskiej agendy. Mało jak na 27 dni spędzonych w stolicy świata tuż przed jej upadkiem. Zapytajmy raczej, z kim mógłby się w Paryżu spotkać? A także – z kim powinien. W Paryżu, mieście nowych idei artystycznych i filozoficznych, żyło i działało w tamtej epoce wielu twórców, którzy krążyli po tych samych co Schulz orbitach. Wiele łączy Schulza z Bataille’em, ale Schulz o Bataille’u zapewne nie słyszał (choć może minęli się w korytarzu któregoś z paryskich domów publicznych), podobnie jak o Artaudzie, który w końcu lat trzydziestych opublikował Manifest Teatru Okrucieństwa. Schulz był w Paryżu, lecz Paryż Schulza nie zauważył. Artyście i pisarzowi z Drohobycza zabrakło nie tyle znajomości języka francuskiego, ile tego, co życzliwa mu przyjaciółka nazwała selbstbewußt: pewności siebie. A jeszcze bardziej tego, co można by określić zdobywczością. Nie będąc zdobywcą, nie powinien wyruszać na podbój stolicy świata. Byłoby lepiej, gdyby w walce o swoją wybitność na główny front rzucił nie siebie, lecz swoje dzieło. Ale w 1938 roku było ono jeszcze zamknięte w polszczyźnie.