Zbliżam się do pięćdziesiątki i to jest akurat ten moment, kiedy myślę, żeby dać literackie życie wspomnieniom, które… trochę są moje, a trochę mojej bohaterki… Wspomnieniom, które ukorzenione są w Kamieniu Pomorskim i jego okolicy… Rozmawialiśmy wyłącznie o tym, co się wydarzyło wiele lat temu, każde wczoraj miało więcej treści niż dzisiaj. Nie umiałam z nim rozmawiać, paraliżowała mnie jego zupełnie naga uczciwość i otwartość. Uczciwość uczuć. Nie prowadził żadnej gry słownej, w której ja mogłabym się popisywać elokwencją i wymykać się z potrzasku, to tylnymi drzwiami, to uchylonym oknem. Kochał mnie w najprostszy, nieskomplikowany sposób, po prostu kochał. Kochał coraz bardziej. Czas sycił tę jego miłość jak syci smak wina, ucieczka przez okno kończyła się upadkiem w szybko podłożoną przez niego puszystą pierzynę, wyjście tylnymi drzwiami okazywało się zwodnicze, bo drzwi prowadziły z powrotem na ganek, na którym ogrodnik witał mnie jak słońce, witał zawsze i witał z miłością. Szkoda, że ja go nie kochałam.